Początki. Działo się to pod panowaniem Prus. Dworzec kolejowy w miasteczku Georgenberg powstał w latach 80. XIX stulecia. Prywatne zabudowania, które się tam najwcześniej pojawiły, bo już na przełomie 19. z 20. stuleciem, zostały wzniesione przez rodziny: Kałużów, Reportów, Gondków, Sobańskich i Koniecznych. Później wybudowano budynki mieszkalne dla pracowników kolei. Lecz znacznie wcześniej powstały proste ziemianki dla robotników leśnych wraz z leśniczówką; te pierwsze na obszarach zalesionych należących do siemianowicko-bytomskich Donnersmarcków. Zabudowana całość stanowiła coś w rodzaju wyodrębnionej jednostki terenowej, którą można uznać za osadę kolonijną tamtych czasów, a nazywano ją Radlokiem; to obecnie nazwa topograficzna, która obejmowała tereny poza administracyjnymi granicami miasta. Radlok pozostawał w podległości administracyjnej do Urzędu Miejskiego, jak i Obwodowego, których siedzibą było nasze miasto.
Podległość parafialna. Na kolonię Radlok nakładała się jurysdykcyjna podległość parafii starotarnowickiej. Dopiero na początku okresu międzywojnia J. E. bp. August Hlond dekretem opatrzonym datą 22 czerwca 1926 roku podporządkował kolonię Radlok jurysdykcji kościelnej w Miasteczku (Śląskim); w tym czasie pełna urzędowa nazwa naszego miasta zapisana została jako: Miasteczko koło Tarnowskich Gór, obowiązująca m.in. przy pocztowej korespondencji i innych dokumentach urzędowych.
Była już wcześniejsza próba dokonania zmiany jurysdykcji kościelnej Radloka, bo w 1898 roku w miesiącu wrześniu, ks. lokalista Józef Czaja odczytał z ambony komunikat, że miejscowy kościół filialny zostanie wyłączony z parafii żyglińskiej, zaś do miasteczkowskiej lokalii zostaną włączeni mieszkańcy Radloka. Ta reorganizacja miała związek z zamierzeniem ustanowienia parafii w miejsce dotychczasowej lokalii; zamiar ten zrealizowano dopiero w 16 lat później.
Od 1 września 1904 roku, na podstawie rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych, z Obwodowego Urzędu z siedzibą w miasteczku Georgenberg zostały wyłączone gminy: Pniowiec, Boruszowice i obwód dworski w Piasecznie, a następnie wcielone do Obwodowego Urzędu w Piasecznie.
Radlok to także obszary leśne. Rewir lasów pniowieckich, a w tym rejon leśny Tylliny nazywano również Radlokiem. Można o tym wnosić z zapisów, które pozostawił Karl Franz Mainka, pisarz ludowy i regionalista; potwierdzają to i miejscowe przekazy. Jego ojciec urodził się w rodzinie Mainków, jednego z najstarszych rodów w naszym mieście (A. Hein...5/2007).
Numeracje domów. Tamtejsze domy nie były opatrzone numeracją, co było obowiązkowe od 1 stycznia 1893 roku dla posesji przy drogach publicznych i Rynku, ponieważ nie spełniały warunków określonych w zarządzeniu. Droga prowadząca do dworca kolejowego była w części publiczną i miała swoją nazwę: Bahnhofstrasse. A nieliczne przy niej zabudowania, które zostały wzniesione tylko bliżej Rynku, zostały zaopatrzone w numerację, ponieważ zostały wystawione przy drodze publicznej, a taka mogła być tylko w obrębie miasta.
Szkoła elementarna (podstawowa). W 1893 roku wybudowano dzisiejszą szkołę podstawową. Wzniesiona została, idąc w kierunku zachodnim, po prawej stronie ówczesnej Bahnhofstrasse. A zaś naprzeciw szkolnego budynku, po drugiej stronie ulicy, zbudowano drewnianą stodołę, na murowanym fundamencie. Należała do majątku gminy kościelnej; pierwsze jej ślady datują się na 1880 rok.
Szkolni równolatkowie, jak i starsi rodzimi mieszkańcy mogą sobie łatwo przypomnieć farską drewnianą stodołę. W pierwszych naszych szkolnych latach nie była ona już proboszczowska, ponieważ została zajęta przez miejscową Gminną Spółdzielnię. Magazynowano w niej workowane sztuczne nawozy; były one także składane luzem. Obok niej, od strony zachodniej urządzono, najprawdopodobnie już w czasach pruskich, miejską studnię z pompą, raczyliśmy się chętnie w okresie letnim, tą smaczną, zimną wodą, a i zimową porą było przy niej zabaw, co niemiara; była to publiczna pompa wodna.
Poczta. W 1863 roku utworzono w naszym mieście Ekspedycję Pocztową II klasy. Przynależała ona do Okręgu Pocztowego w Świerklańcu. Radlok cieszył się autonomiczną podległością pod Okręg. Gdy oddano do użytku dworzec kolejowy wraz z towarzyszącą infrastrukturą, w tym mieszkaniową i budownictwem prywatnym, to listy i przesyłki dla tamtejszych mieszkańców adresowano według nazwiska i imienia oraz wskazania miejsca, które określono jako Radlok Bahnhof. Trwało to do czasu wprowadzenia nazw ulic i numeracji posesji na tym obszarze; to ostatnie prawdopodobnie mogło wyprzedzać pod względem czasowym nadanie im nazw ulic.
Plac Józefa Stalina, który "wygryzł" Hitlerplatz. W okresie międzywojnia obowiązywała nazwa Dworzec. Prawdopodobnie w czasie II wojny światowej wrócono do tej z czasów pruskich, a więc Bahnhof; bo taka była praktyka, lecz nie było to regułą. Już podczas pierwszej sesji Miejskiej Rady Narodowej w miesiącu marcu 1945 roku podjęto uchwałę o przywróceniu nazw ulic i placów z okresu międzywojnia, lecz z dwoma wyjątkami: zrezygnowano z przedwojennej nazwy Rynek (w czasie wojny: Hitlerplatz), który został nazwany Placem Józefa Stalina. A już wkrótce, bo w miesiącu czerwcu tego roku miejscowy Związek Powstańców Śląskich złożył wniosek, aby ulicę Tarnogórską, a była to obok ulicy Woźnickiej najstarszą nazwą drogi sięgającą początków miasta, przemianować na Powstańców (Śląskich), co wnet nastąpiło.
Nieuchylona Uchwała Rady Miejskiej. Powojenny samorząd zapomniał albo i nie o tym, że 17 lipca 1939 roku odbyło się pod przewodnictwem ks. prob. Fr. Wilhelma, zebranie organizacji kościelnych i świeckich celem ustalenia programu obchodów 100 rocznicy urodzin ks. T. Christopha. Postawiono m.in. wniosek o przemianowanie ul. Dworcowej, przy której ks. T. Christoph mieszkał (to dzisiejsze probostwo), na ulicę im. Ks. Teodora Christopha, co Rada Miejska zatwierdziła („GN” 32/1939). Uchwałę Rady Miejskiej nigdy nie odwołano, a więc nadal obowiązuje.
W potocznym języku nazwy skomplikowane bądź dłuższe podlegają uproszczeniu. Mieszkańcy Radloka - Bahnhofa na pytanie o miejsce zamieszkania odpowiadali, na „banie”; nasze kuzynowstwo, koledzy i koleżanki mieszkali i nadal mieszkają na „banie”, co było i jest zrozumiałe dla rodzimych mieszkańców. Z czymś podobnym spotykamy się w bliskim nam Żyglinie. Jeszcze nie tak dawno formalnie był to Wielki bądź Stary Żyglin oraz Mały bądź Nowy Żyglin. Te trafne i piękne nazwy zatraciły się również od strony formalnej, bo obecnie można je napotkać jedynie w dawnych opisach bądź dokumentach.
Budynek dworca kolejowego. Jego bryła architektoniczna jest analogiczna do tej sprzed pożaru. Ogień strawił pomieszczenia pod poddaszem. Fot. własne/2014
Otoczenie Dworca kolejowego. Dzisiaj można sobie jedynie wyobrazić, jak piękne musiało być otoczenie dworca kolejowego, ponieważ wybrano dla niego miejsce „na Dębieńsku”, a nazwa nawiązuje do dawnego, puszczańskiego drzewostanu. Wiekowi mieszkańcy pamiętają dawne drogi i dróżki po obydwu stronach stacji kolejowej i wysadzone na poboczach potężne dęby, buki oraz upiększające ten widok i nie mniej wyrośnięte, a w porze wiosenno – letniej, ukwiecone lipy. Jakieś wyobrażenie o dawnym przymiejskim i miejskim zadrzewieniu dają dawne fotografie (zobacz fotografię dawnej „drogi żyglińskiej” na blogu Ireny Lukosz-Kowalskiej). Pierwotny drzewostan naszych lasów zmienił się ze względów komercyjnych i to głównie na iglasty, a dawny ostał się jedynie na granicznych obrzeżach.
Dalekobieżne pociągi pospieszne. Dokładnie 1-go maja 1903 roku torem kolejowym z Bytomia przez Tarnowskie Góry, Miasteczko, Lubliniec i Kluczbork aż do Wrocławia odbył się, po raz pierwszy, uroczysty przejazd pociągu pospiesznego. Do samego Kluczborka kursowały już wcześniej pociągi pospieszne. Było to wydarzenie i dlatego parowóz był przystrojony kwiatami. W latach międzywojnia, a może i wcześniej przylgnęła do niego nazwa: Lux Torpejda, a dróżnik Kozłowski Ignacy z Bobrownik, wspominając tamte czasy mówił: “gibko ściągało sie bariery po łobydwu stronach drogi, co szła bez te glajze, i to juści ze 20 minut przed tym zanim przejechoł, bo rwoł ino mignął “.
Wdrożenie do praktyki kolejowej połączenia Katowice-Lubliniec-Kluczbork-Wrocław dla pociągów pospiesznych okazało się wkrótce przedsięwzięciem udanym. Już w sześć lat póżniej przedstawiciele miejskich samorządów przy tym szlaku kolejowym postulowali wprowadzenie na tej linii kolejowej nowej pary pociągów pospiesznych. Pierwszy z nich powinien odchodzić z Wrocławia około 6:30, a drugi miał dotrzeć do Wrocławia około 22:30. Spotkanie w tej sprawie zostało zorganizowane w m-cu wrześniu w Lublińcu.
Dworzec kolejowy w Miasteczku Śląskim. Foto pochodzi z 1910 roku, gdy miasto nazywano Georgenberg. Autor: nieznany. Źródło: Aukcje internetowe. Zostało dodane do portalu: Fotopolska.eu przez,mar, w grudniu 2008 roku.
Upalne i bezdeszczowe lato. Lato 1904 roku było upalne, bezdeszczowe, sprzyjało to pożarom. W pierwszą sobotę miesiąca lipca, po południu, powstał pożar w budynku dworca kolejowego. Jego źródło znajdowało się na drugim i jednocześnie ostatnim piętrze domu; właściwie było to poddasze.
Pożar. Przy budynku dworcowym brak było odpowiedniej drabiny, po której można byłoby się dostać na wyższe piętro. Gdy nasza ochotnicza straż pożarna pojawiła się na miejscu, stwierdzono, że w pobliżu brak wody i musiano ją dowozić w beczkach.
Pomoc w tłumieniu pożaru. Wiadomość o pożarze podano telegraficznie do stacji kolejowej w Tarnowskich Górach, informując jednocześnie o brakach wody. Stamtąd przybyły wnet dwa parowozy zaopatrzone w wodę; były one wyposażone w sikawki wodne, których strumieniem wodnym i to podciśnieniem, lecz jedynie gorącą wodą, można było tłumić pożar. W międzyczasie dotarła na miejsce tarnogórska straż pożarna. Ogień ugaszono, ale dach i strych zostały przez pożar zniszczone; izby poddasza należały również do zawiadowcy stacji.
Parowóz eksponat przy dworcu autobusowym w Tarn-Górach. Tego typu parowozy składano na przełomie XIX/XX stulecia. Takie same bądź podobne mogły być wysłane do tłumienia pożaru. Fot. własne/2015
Walka o życie dziecka. Gdy płonęło poddasze budynku dworca, to w mieszkaniu na drugim piętrze spało ośmiomiesięczne dziecko, mała Elżbietka, córka urzędnika kolejowego Aleksandra Koniecznego, który pełnił funkcję miejscowego zawiadowcy V klasy.
Nikt z obserwujących pożar nie odważył się w jego początkowej fazie, na ratowanie córeczki zawiadowcy, lecz nie można wykluczyć tego iż nie wiedziano o śpiącej małej dziecinie, a później rozszerzający się ogień nie dodawał odwagi. I dopiero, gdy miasteczkowska straż pożarna pokonała wcale niemałą odległość, od remizy strażackiej do miejsca pożaru, strażak, cieśla z zawodu, Józef Gembczyk, zdecydowanie i szybko wbiegł schodami na samo poddasze, gdzie płonął ogień; przedarł się przez płomienie i gęsty dym, wpadł do mieszkania, w którym spała w kolebce Elżbietka. Odważny strażak działał sprawnie; szybko wyciągnął z kolebki małą dziecinę, lecz powrót przez ścianę ognia i dymu nie był możliwy, więc dobiegł do niewielkiego okienka, do którego doświadczeni kamraci już podstawili drabinę i po niej zszedł ostrożnie na dół. Zgromadzeni przy palącym się dworcu podziwiali odwagę strażaka i radowali się z uratowanego dzieciątka. Niestety mała dziecina już nie żyła, bo jej życie uśpił dym.
W trzy miesiące po tym tragicznym wydarzeniu odważny strażak otrzymał gratulacje i podziękowania od dyrekcji kolejowej, oraz 10 marek nagrody.
Mówiło się, że ogień spowodowały dzieci. Jednak później komisyjnie ustalono, iż pożar wywołała iskra z parowozu.
Ta sama przyczyna pożaru w Radzionkowie. Iskrzenia z parowozowych kominów były przyczyną licznych pożarów, a do największych w naszej okolicy należał powstały w 1900 roku w Radzionkowie, który zniszczył 38 domów mieszkalnych i 39 budowli gospodarczych; zgorzały posiadłości 36 właścicieli. Rodzin poszkodowanych było 58, zaś osób 291. W gaszeniu pożaru brało udział 21 jednostek, a akcją jego tłumienia kierował osobiście landrat tarnogórski Gustaw von Schwerin.
Szkody popożarowe i pomoc. Straty szacowano na 220 000 mk. Spodziewano się, że ubezpieczyciel pokryje szkody w wysokości 150 000 mk. Gmina zadeklarowała pomoc w wysokości 1000 mk, a kwotę tej samej wysokości przekazała hrabina Thiele-Winklerowa. Znaczącą pomoc uzyskali pogorzelcy zatrudnieni u świerklanieckiego Donnersmarcka.
Krajowe Towarzystwo Zabezpieczenia od Ognia pokryło szkody wyrządzone przez pożar, lecz tym, którzy byli ubezpieczeni. Następnie złożyło do sądu pozew, wobec państwowej kolei, o wpłatę na rzecz ubezpieczyciela kwoty wypłaconych odszkodowań i kosztów sądowych. Procesy sądowe trwały kilka lat. Przyczyna pożaru została uznana za oczywistą i to sprawiło, że także nie ubezpieczonym przyznawano w procesach sądowych odszkodowanie.
Nowe zabezpieczenia przeciwpożarowe. Pożary w tym roku, spowodowane iskrzeniem z kominów parowozowych, stały się prawdziwą plagą. Dlatego Minister Robót Publicznych zaapelował do Dyrekcji kolejowych, aby podjęły stosowne środki zabezpieczające od pożarów. Jedną z późniejszych inicjatyw, która miała zapobiegać pożarom, wystąpiła Tarnogórska Inspekcja Kolejowa, nakazując urządzanie rowów przeciwpożarowych na obrzeżu lasów, przy których ułożone były tory kolejowe. W latach chłopięcych biegaliśmy, jak tylko była ku temu okazja, po tych zadbanych, chłodnych w lato, o szerokości około jednego metra, płytkich wykopach; nazywano je Feuergrabami. Gdy duże obszary leśne sąsiadowały z linią kolejową, np. Miasteczko Śląskie – Kalety, to wykopywano dwa równoległe, płytkie rowy przeciwpożarowe, oddalone od siebie o około 25 - 30 metrów. Corocznie były one odświeżane. Ponad to należało ścinać drzewa przy torach kolejowych do wysokości 1,5 m.
Stan szopy z sprzętem przeciwpożarowym. Fot. własne/2014
Szopa przeciwpożarowa i zbiorniki wodne. Pożar budynku dworcowego wymógł potrzebę ustanowienia jakiegoś minimum środków na wypadek ponownego pożaru bądź innych bliskich budowli. Dlatego wystawiono murowaną, niewielką szopę naprzeciw stacji kolejowej, od strony cegielni; była ona podpiwniczona z wejściem od strony wschodniej.
W murowanej szopie pod zamknięciem znajdowała się ręczna sikawka o drewnianych kołach i żelaznych obręczach oraz dyszel, który w razie konieczności montowano do niej wraz z konnym zaprzęgiem i był gotowy do akcji. Można było ją również siłą ludzkich rąk dociągnąć do miejsca pożaru.
Gdy się wychodziło z budynku dworca, to po lewej stronie szopy znajdowała się studnia z pompą. Drabiny i bosaki umieszczono z prawej strony, na specjalnych stojakach, pod zadaszeniem, spięte przed kradzieżą łańcuchami. Odpowiadał za zdeponowany sprzęt dyżurny ruchu stacji, u którego znajdował się również klucz do dwuskrzydłowych drzwi tej przechowalni sprzętu; taki stan był zachowany jeszcze kilka lat po ostatniej wojnie.
Po pożarze budynku dworca, od południowej strony tej niewielkiej przechowalni sprzętu strażackiego, wymurowano dwa, nieduże baseny wodne, zaś zgromadzona w nich woda stanowiła żelazną rezerwę na wypadek pożaru; zachowały się one jeszcze po drugiej wojnie swiatowej, lecz dzisiaj nie ma po nich żadnego śladu. Zaś od południowej strony stacji dworca zbudowana była studnia z pompą ręczną, a jej początki można łączyć z budową linii kolejowej; obecnie nie ma po niej także żadnego śladu.
Jeszcze na przełomie lat piędziesiątych minionego 20. stulecia, wychodząc z budynku stacyjnego można było zobaczyć kolejową budowlę, w której przechowywano przeciwogniowy sprzęt; z upływem lat coraz bardziej zaniedbaną. Później odrestaurowaną i przeznaczoną na inne cele. Zachowała się do dzisiaj. Ten kolejowy punkt sprzętu strażackiego nie był w żadnej podległości do OSP w Miasteczku, ponieważ teren, jak i inwentarz należał do PKP.
Dodano: 15.01.19 - foto dworca kolejowego z 1910 r.
Lokalna prasa, ścieżka dostępu ŚBC
Arnulf Hein. Karl Franz Mainka. Pisarz ludowy i regionalista. Entenring 4/2007; Wiadomości z lokalnej prasy początku XX w. Przekazy i wspomnienia: Teodor Machura. Edward Konieczny. Benon Przybyłek. Dionizy Report. Janek Report. Gerard Respondek. Alfons Respondek.